Dotarliśmy nad północną krawędź Wielkiego Kanionu. Północna część tego, chyba najbardziej znanego, monumentu przyrody jest tą rzadziej wybieraną przez turystów. W porównaniu z krawędzią południową tutaj widoku na Wielki Kanion w całej jego okazałości trzeba trochę poszukać. I tak z każdego niemal miejsca rozpościera się przepiękny widok, nawet z naszego kempingu i to prawie z samego namiotu, ale nie jest to jeszcze to. To tylko widok na odnogę Kanionu, tylko incepcja: kanion w kanionie. Tu jeszcze nie widać południowej krawędzi. To jeszcze nie TO.
Żeby dotrzeć do miejsca skąd rozciąga się widok na sam Wielki Kanion trzeba przejść najpierw prawie 10 kilometrowy Ken Patric Trail i potem jeszcze 5 kilometrowy Point Imperial Trail, albo pojechać 15 kilometrów wzdłuż drogi Cape Royal Road (do pierwszego punktu widokowego). Tymczasem na południowej krawędzi droga prowadzi prawie cały czas wzdłuż krawędzi i gdziekolwiek się nie zatrzymacie pod nosem będzie Wielki Kanion. Czy to minus czy to plus, to zależy. Plusy były takie, że nie mogliśmy narzekać na tłumy, miejsce na kempingu dostaliśmy bez rezerwacji i wcale nie czuliśmy się jakoś specjalnie poszkodowani czy nienasyceni pięknem krajobrazu.
Z kempingu poszliśmy do punktu widokowego Bright Angel Point gdzie spotkaliśmy okaz niezwykle rzadkiego gatunku lwa górskiego. Udało nam się go nagrać w jego naturalnych warunkach bytowania i nasz film to prawdopodobnie jedyna szansa by go zobaczyć.
Trochę nas zmoczyło, ale plusem deszczu jest to, że można liczyć na tęczę. Ta, która ukazała nam się nad Kanionem Bright Angel była tak wyraźna, że niemal można było dostrzec miejsce, w którym stoi karzeł z garncem złota.
No ale skoro Bright Angel to tylko preludium, a na wrażenie nie można narzekać to chciałoby się też zobaczyć głównego sprawcę tego zamieszania: sam Wielki Kanion. Dlatego kiedy zwinęliśmy namiot ruszyliśmy drogą Cape Royal Road w stronę Punktu Imperial, a widok… wcięło. Co się stało z widokiem najlepiej zobaczcie na filmie.